Relacja z niedzielnego nabożeństwa w Gryfii (Greifswald)
Być może ktoś z Was spotkał się już z określeniem „liturgia staroluterańska”. Zwykle w uproszczeniu oznacza to nabożeństwo z bardziej rozbudowaną liturgią niż obowiązujący u nas standard, no i z księdzem ubranym co najmniej w albę ze stułą. Określenie „liturgia staroluterańska” nie jest żadną nowością, nie jest też zjawiskiem czysto polskim, spotkałem się z nim, studiując stuletnią słowacką Agendę kościelną. Staroluterańskość oznaczała tam bardziej rozbudowaną liturgię komunijną – z Prefacją i ze śpiewami „Sanctus” i „Agnus Dei” – w przeciwieństwie do wersji skróconej, składającej się w zasadzie z Modlitwy Pańskiej i Słów Ustanowienia. Generalnie można by uznać, że za określeniem „liturgia staroluterańska” stoi bardzo dużo mniej lub bardziej prawdziwych wyobrażeń. Bo co jest wyznacznikiem staroluterańskości? Czy można nazwać staroluterańską liturgię, która posiada Modlitwę eucharystyczną (Postsanctus) i Anamnezę – rzeczy kompletnie odrzucone w starych, luterańskich porządkach? O to można by się kłócić i kłócić, dlatego proponuję dopłynąć do stabilnej przystani, mianowicie do prawdziwych staroluteran i opowiedzieć Wam jak wygląda ich nabożeństwo w połowie 2024 roku.
Staroluteranie to historycznie uwarunkowana grupa luteran, którzy w XIX wieku przeciwstawili się unii z Kościołem reformowanym na terenie Królestwa Prus. Dziś większość tych terenów znajduje się na terenie Polski – Pomorze, Śląsk, Mazury i Wielkopolska. Po stronie niemieckiej pozostała przede wszystkim Brandenburgia i zachodnia część Pomorza. Staroluteranie – Niemcy znaleźli się w różnych częściach powojennych Niemiec. Część pomorskich staroluteran osiedliła się w najważniejszym mieście Pomorza Przedniego, czyli w Gryfii (Greifswald) – i tam też po II Wojnie Światowej została zorganizowana parafia staroluterańska, która wraz ze zjednoczeniem Niemiec weszła w skład SELK-u (niem. Selbständige Evangelisch-Lutherische Kirche, Samodzielny Kościół Ewangelicko-Luterański - przyp. red.). Parafia ta kontynuuje dziedzictwo pomorskich staroluteran, którzy wiele wycierpieli ze względu na swoje wyznanie. Będąc na urlopie około 30 kilometrów od Gryfii, postanowiłem wybrać się tam na niedzielne nabożeństwo i było to dla mnie wielkie przeżycie, bowiem choć luteraninem jestem 20 lat, to jeszcze nigdy nie byłem na staroluterańskim nabożeństwie.
Kościół im. Ottona z Bambergu (apostoła Pomorza) to stosunkowo nowa budowla, znajdująca się niedaleko dworca kolejowego. Nabożeństwo rozpoczęło się o 9:30 i wzięło w nim udział około 30 osób – w różnym wieku. Pastor ubrany był w czarną, pruską togę z zieloną stułą. To obok alby ze stułą najpopularniejszy standard tekstylny w SELK-u, mi osobiście bardzo bliski bowiem jest prosty, czytelny i komfortowy. Ksiądz przywitał zebranych, po czym zaśpiewaliśmy dwie zwrotki pieśni pokutnej. Całe nabożeństwo było a capella, ale zbór był dobrze rozśpiewany. Następnie zgodnie ze staroluterańskim zwyczajem odbyła się Spowiedź. Było przemówienie spowiednie, był czytany Psalm pokutny i Dekalog. Nastąpiła chwila na ciche, osobiste wyznanie win, a następnie spowiadaliśmy się znaną modlitwą spowiednią Marcina Lutra. Po niej zostały zadane pytania – trochę inne niż te, które znamy z polskiej liturgii. Po pierwsze czy żałujesz za grzechy, po drugie czy pragniesz odpuszczenia w imieniu Jezusa Chrystusa i po trzecie czy wierzysz, że odpuszczenie udzielane przez pastora jest Bożym odpuszczeniem. Po trzykrotnym „Ja” następowało rozgrzeszenie. Wszyscy podeszli do ołtarza i na klęcząco przyjęli indywidualną absolucję z nakładaniem rąk i słowami: twe grzechy są ci odpuszczone w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Po rozgrzeszeniu zmówiliśmy Psalm dziękczynny i zaśpiewaliśmy dwie następne zwrotki z pieśni pokutnej.
Liturgia wstępna rozpoczęła się od Introitu. Ksiądz zaśpiewał Antyfonę z Iz 43,1, a następnie naprzemiennie śpiewaliśmy słowa z Psalmu 100, kończąc to śpiewem „Chwała Ojcu”. Całość zamknęła znów Antyfona z Iz 43,1. Melodia była inna niż w Polsce, ale dość prosta do śpiewania. Następną częścią było grecko-niemieckie „Panie, zmiłuj się” – na tzw. melodię strasburską, w formie, którą osobiście znam chociażby z Zielonej Góry. Tę samą melodię stosuje się po polskiej stronie Śląska Cieszyńskiego, ale w całości po polsku. Następnie ksiądz zaintonował „Chwała na wysokościach Bogu”, a zbór odpowiedział znaną pieśnią Deciusa „Na wysokościach Bogu cześć”. Potem było „Pan niech będzie z wami” i modlitwa wstępna (kolekta). Wszystko śpiewane. Lekcja z Rz 6,3-11 została odczytana z kazalnicy, po niej wszyscy śpiewali „Alleluja” (inna melodia niż w Polsce), ksiądz zaśpiewał Graduale z Ps 22,23 i znów wszyscy zaśpiewali „Alleluja”. Zbór usiadł i zgodnie ze staroluterańskim – choć powszechnym też np. na Zaolziu i na Słowacji zwyczajem – zaśpiewał pieśń dnia. Po niej było czytanie Ewangelii z Mt 28,16-20 z odpowiedzią zboru „Chwała Tobie, Chryste”. Ponieważ była to 6. Niedziela po Trójcy Świętej (tematycznie poświęcona Sakramentowi Chrztu) ksiądz stanął przy chrzcielnicy i zanim wszyscy wspólnie wyznali swą wiarę słowami Apostolskiego wyznania wiary, było jeszcze wyznanie chrzestne rozpoczynające się słowami „wyrzekam się diabła …”. Zaśpiewaliśmy pieśń, po której nastąpiło kazanie na tekst Dz 8,26-39. Ponieważ miałem ze sobą polską Biblię, to była to dla mnie wielka pomoc, bowiem mój niemiecki jest stosunkowo słaby. Po kazaniu, które było dla mnie najmniej zrozumiałą częścią nabożeństwa, powstaliśmy do apostolskiego życzenia pokoju i znów zaśpiewaliśmy pieśń. Od ołtarza zmówiona została modlitwa powszechna. Z naczyń komunijnych ściągnięty został biały welon i rozpoczęła się liturgia komunijna. Czyli: dialog przed Prefacją, Prefacja, Święty, Słowa ustanowienia, Ojcze Nasz i Baranku Boży (w tym czasie niektórzy uklękli). Wszystko było śpiewane. Następnie miała miejsce dystrybucja Sakramentu – przed ołtarzem, na klęcząco, ze wspólnego kielicha – choć niektórzy moczyli poświęconą hostię w kielichu. Wszystko przebiegało w bardzo głębokiej, pobożnej atmosferze. Jako ostatni przyjął Sakrament pastor. Po zakończeniu dystrybucji śpiewaliśmy pieśń Symeona „Teraz puszczasz sługę swego, Panie”. Odśpiewaliśmy antyfonę, pastor zaśpiewał modlitwę pokomunijną i udzielił błogosławieństwa Aaronowego. Po trzykrotnym „Amen” zaśpiewaliśmy pieśń końcową (na siedząco), po czym była chwila modlitewnej ciszy i na koniec ogłoszenia parafialne.
Całe nabożeństwo trwało 1,5 godziny. Była to dostojna, głęboka, żywa i luterańska liturgia. Bez udziwnień, bez skracania. Człowiek wiedział, że jest na luterańskim nabożeństwie, na które przyszedł spragniony Słowa i Sakramentu. Nie było tam złotych ornatów, kadzidła i ministrantów – bo to nie jest żaden „High Church”, ale prawdziwi staroluteranie z krwi i kości. Dzięki podobnej liturgii bariera językowa przestaje być wielkim problemem. Mając w ręku Biblię w zrozumiałym języku, nie czujemy się jak na „tureckim kazaniu”, a Duch Święty działa poprzez Słowo i oczywiście poprzez Sakrament. Po wszystkim najbardziej zasmuciło mnie to, że tak długo trwało, zanim wziąłem udział w staroluterańskim nabożeństwie.
Reasumując – czy staroluterańska liturgia aż tak bardzo różni się od tego, co można doświadczyć chociażby w Polsce? Przypomina mi się parafia św. Trójcy w Warszawie, gdzie jako student co niedzielę mogłem uczestniczyć w dostojnie, godnie i pobożnie odprawionej liturgii, wsłuchiwać się w dobrze przygotowane rozważanie Słowa Bożego, otrzymać rozgrzeszenie i przystąpić do Stołu Pańskiego, gdzie pod postaciami chleba i wina mogłem przyjąć prawdziwe ciało i krew Jezusa Chrystusa na odpuszczenie moich grzechów. Z takiej perspektywy staroluterańskie nabożeństwo to nie jest jakaś niedościgniona wysokoliturgiczna Msza, której biedny lud nad Wisłą, tkwiący w klątwie Unii Staropruskiej nie może doświadczyć. Będąc na nabożeństwie staroluterańskim w Gryfii, doświadczyłem czegoś trochę innego, ale przede wszystkim bardzo bliskiego i bardzo znanego. Zakończę to dużą dawką anglicyzmów – staroluteranizm to nie „Bells and Smells”, ale „Word and Sacrament”.
ks. pastor Jakub Retmaniak