Kilka dni temu parafia luterańska w Krakowie poinformowała o planowanym na 11 maja nabożeństwie z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii (angielski akronim – IDAHOBIT). Takie ogłoszenie umieszczono w szczególności na parafialnej stronie na Facebooku.
Możemy tam przeczytać, że IDAHOBIT ma na celu pobudzanie świadomości naruszania praw człowieka osób nieheteronormatywnych. Istotnie, w wielu krajach świata osoby LGBT są narażone na okrutne traktowanie, nieraz w majestacie prawa. Ostatnio głośno było o nowych przepisach w Brunei, gdzie za współżycie dwóch osób tej samej płci grozi kara śmierci przez ukamienowanie. Taka sytuacja zdecydowanie wymaga sprzeciwu.
Jednak zasadniczym problemem z tą inicjatywą jest fakt, że nie ogranicza się ona do słusznej krytyki nienawiści tylko promuje również konkretne stanowisko ideologiczne. Oto bowiem możemy przeczytać dalej, że IDAHOBIT ma na celu również inspirowanie do opowiadania się za równouprawnieniem osób LGBT. W praktyce oznacza to przede wszystkim sformalizowanie związków jednopłciowych w prawie cywilnym.
W tym momencie krakowska parafia de facto opowiada się po jednej ze stron sporu politycznego w Polsce. I to jest pierwszy powód, dla którego należy zaprotestować wobec planowanego wydarzenia.
Drugim powodem jest to, że wezwanie do równouprawnienia może być odczytane jako uznanie związków homoseksualnych za równowartościowe z heteroseksualnymi. Takie podejście jest jednak nie do pogodzenia z chrześcijaństwem, gdzie małżeństwo jest jednoznacznie afirmowane jako przymierze kobiety i mężczyzny.
Nadużyciem jest ponadto odwołanie się do przykazania miłości [Mt 22, 36-40]. Autor ogłoszenia deklaruje, że to fundamentalne przykazanie stanowi chrześcijańskie zobowiązanie do opowiedzenia się przeciw wszelkim formom przemocy i dyskryminacji bliźnich. Między wierszami przebija się tu paradygmat mówiący, że każdy przejaw dyskryminacji jest czymś złym. Nie jest to jednak paradygmat chrześcijaństwa, a współczesnej liberalnej demokracji (którą – dla jasności – uważam za dość dobry system polityczny). Odczytywanie Ewangelii w takich kategoriach wcale nie musi być słuszne.
Być może nie było to intencją autora, ale z tak sformułowanego ogłoszenia można wysnuć wniosek, że ten, kto nie popiera postulatów LGBT, nie wywiązuje się z przykazania miłości. Takie postawienie sprawy z góry zakłada u drugiej strony złą wolę, a to jest po prostu nieuczciwe.