How my mind has changed , Women Pastors ?
Czasopismo „The Christian Century" publikowało jakiś czas temu cykl felietonów zatytułowanych: "Jak zmieniło się moje nastawienie". Dawał on autorom możliwość publicznego zastanowienia się nad tym, w jaki sposób i dlaczego zmieniło się ich myślenie w sprawach dotyczących wiary Kościoła. Chciałbym teraz i ja podjąć się podobnego zadania. Jest ono rzeczą pożyteczną i chwalebną, ale i niebezpieczną:, jeśli zostanie przeprowadzone publicznie, może doprowadzić do utraty przyjaciół i być może, pocieszenia przeciwników. Moją intencją nie jest jednak, by coś takiego miało miejsce. Niestety, prawo niezamierzonej konsekwencji wydaje się jednak momentami nie do uniknięcia.
Pozostaje dodatkowo także kwestia osobistej odpowiedzialności, zajęcie publicznego stanowiska w danej sprawie nie jest czymś trywialnym. Tym bardziej w sprawach wiary, gdzie gra toczy się o wiele wyższą stawkę, gdyż wśród słuchaczy zasiada również sam Bóg Trójcy Świętej. Wszystkie nasze słowa wypowiadamy przed Nim, czyli nie ma słów bez znaczenia. Ponosimy odpowiedzialność za to, co mówimy. Szczególnie, gdy mówca jest jednym z tych, którym powierzono urząd Świętej Posługi, jest on podwójnie odpowiedzialny, zarówno w odniesieniu do własnej osoby, jak i własnej służby.
Zajęcie publicznego stanowiska oznacza również, że zmiana czyjegoś stanowiska staje się kwestią odpowiedzialności publicznej. Dokładniej nie jest to pokuta, ale może być do niej bardzo podobna.
Większość naszych osobistych grzechów (Deo gratias) nie prowadzi do publicznego zgorszenia a (Deo gratias) ich wpływ jest zwykle mniejszy niż mógłby być. Prywatne wyznanie i boże rozgrzeszenie zwykle wystarczają, by się z nimi uporać. Ale niektóre z naszych grzechów są na tyle publiczne i gorszące , że wymagają od nas publicznej pokuty. Podobnie, większość naszych słów nie funkcjonuje na tyle mocno w świadomości ogółu, by uzasadniać dokonywanie publicznych sprostowań. Ale zdarza się czasami, że tak właśnie funkcjonują i gdy zmieniamy zdanie na ich temat, musimy je skorygować publicznie.
Sprawa, w której zmieniło się moje nastawienie to kwestia ordynacji kobiet. Ponieważ funkcjonowałem w świadomości publicznej, jako jej zwolennik, chcę teraz publicznie ogłosić swoją zmianę poglądu i ją uzasadnić.
Gdy American Lutheran Church (1970) oraz Lutheran Church in American (1972) zdecydowały się na wyświęcanie kobiet, byłem za. Udzieliłem swojego poparcia temu przedsięwzięciu, godząc się na dopuszczenia kobiet w szeregi duszpasterzy, a nawet na początku widziałem w nich możliwe źródło odnowy dla Kościoła. Jednak z biegiem czasu pewne sprawy, których z początku nie byłem w stanie przewidzieć, stały się oczywiste.
Po pierwsze, zacząłem zauważać, że kobiety, które weszły do Służby były, jako grupa, stosunkowo podobne do mężczyzn. Nie ma w tym, w zasadzie, nic złego, ale w tym przypadku, pod koniec lat 80 i na początku 90-tych ubiegłego stulecia, coraz więcej mężczyzn i kobiet rozpoczynało Służbę z minimalnym przygotowaniem merytorycznym i nierzadko poważnymi problemami wewnętrznymi. Nie przychodziły w oddaniu Kościołowi i Jego prawdzie Objawionej , ale z psychiką często zranioną przez rozbite małżeństwa, złe doświadczenia w pracy oraz inne urazy – często w poszukiwaniu religijnego balsamu. W tej kwestii, różnica między mężczyznami i kobietami wydawała się być niewielka. Kobiety wniosły jednak do służby dodatkowy bagaż: religię feministyczną. Nie jest, a przynajmniej nie powinno być, tajemnicą, że ta neopogańska religia, głęboko zakorzeniona na współczesnych uczelniach religijnych, stoi w opozycji do tradycyjnego ujęcia wiary chrześcijańskiej. Udało jej się jednak stworzyć fałszywe przekonanie w umysłach wielu kobiet, zwłaszcza tych głęboko religijnych, wmawiając im, że są ofiarami wielowiekowego ucisku “patriarchalnej" kultury religijnej ucieleśnionej w Kościele historycznym , jednocześnie oferując im nową "interpretację" Biblii oraz zmianę wielu artykułów wiary i moralności chrześcijańskiej.
Zmiana ta, dzięki naszym szkołom biblijnym i seminariom, które zbytnio skłaniają się ku nowinkom , nowoczesnych koncepcjom religijnym, została wprowadzona w życie Kościoła przez feministyczne duchowne oraz ich męskich zwolenników. Ruch feministyczny manifestuje się m.in w błędach tzw. „języka włączającego” [ ang. inclusive language, który głosi konieczność postępu polegającego na dostosowaniu nauczania kościelnego do zmian zachodzących w współczesnej kulturze, tak jakby zmienne w czasie zjawiska kulturowe były normą nauczania kościelnego] zmianie w stosunku do ludzkiej seksualności czy pozamałżeńskich stosunkach seksualnych. Te przykładowe manifestacje to jednak tylko wierzchołek góry lodowej: pod powierzchnią znajduje się odrzucenie Boga Pisma Świętego na rzecz własnej koncepcji boga czy bóstw, przeciwko czemu mamy jednoznaczne świadectwo Pisma św.. Żyjemy w czasie , że ludzka religia coraz silnej wypiera Boże objawienie biblijne.
W miarę jak to sobie uświadamiałem, zaczęły do mnie dochodzić wypowiedzi jednych z najlepszych i najzdolniejszych kobiet, które zostały wyświęcone. Nie kwestionowały swojej własnej ordynacji, ale to, z czym miały problem, to słabość teologicznej argumentacji oraz jej egzegetycznego uzasadnienia , które wykorzystano, by uzasadnić decyzje o ich ordynacji. Było to dla mnie jak grom z jasnego nieba. Egzegetyczne uzasadnienie , a tym samym nowe teologiczne propozycje legitymizujące ordynację zbudowano na metodach egzegetycznych, na których zostałem wykształcony , tj. krytyce historycznej.
Zacząłem badać pochodzenie krytyki historycznej i wkrótce uświadomiłem sobie, że zawiera ona w sobie element starań, których celem jest wbicie klina między nauczaniem Kościoła, a autorytetem Pisma Święte, w konsekwencji osłabiając dogmatyczne nauczanie Kościoła.
Prawdą jest, że krytyka historyczna, w której byłem szkolony, miała także w sobie element umiarkowany. M.in. jej produktem był tzw. ruch teologii biblijnej, który obejmował prace takich egzegetów jak G. Ernest Wright, William F. Albright na gruncie północnoamerykańskim oraz monumentalnych Europejczyków takich jak Gerhard von Rad, H. W. Wolff, T.W. Manson, Joachim Jeremias, C.H. Dodd. Bez wątpienia, niektóre z prac tych egzegetów pozostają ogromnie budujące, zwłaszcza wtedy, gdy elementy historyczne dominowały nad krytyką z punktu widzenia wiedzy , która posiadamy [ lub nie posiadamy ] . Ale nasiona samodestrukcji zasiano już wcześniej. Widać to było w rozdźwięku między teologią biblijną, a dogmatyką. Skoro tak wiele z dogmatycznego zadania zostało podporządkowane ogólnej kategorii teologii systematycznej [ uwolnionej od autorytetu Pisma a budowanej na tzn. wynikach nauk humanistycznych ] to, co powinno zostać zauważone, nie zostało właściwie rozpoznane.
Co więcej, ten historyczno-krytyczny model interpretacji Biblii trafił na dwie siły napędowe uczelnianego nauczania: pęd do nowatorstwa w badaniach, charakteryzujący się stereotypowym: "publikuj albo giń", oraz wzrost dekonstrukcjonizmu, który praktycznie zmienił tekst biblijny w zabawkę tłumacza, obracając egzegezę tekstu w „egzegezę samego siebie” . Końcowy efekt to interpretacje, coraz bardziej fantazyjne i zideologizowane - podawane często z perspektywy ideologii feministycznej.
Nie można było uniknąć tej kombinacji czynników oraz jej negatywnego wpływu na życie Kościoła, wymagało to również powrotu do punktu wyjścia w moim myśleniu. W toku ponownych przemyśleń, dwie rzeczy zaczęły się w końcu wybijać na główny plan: element ekumeniczny i biblijny. Element ekumeniczny jest prosty i oczywisty. Ordynacja kobiet to najnowsza moda w Kościele, moda wprowadzona bez konsultacji z największymi odłamami Kościoła - Kościołem rzymskokatolickim, prawosławnym, oraz kościołami krajów rozwijających się. Organizacje luterańskie w Ameryce Północnej, które poszły w tym kierunku, nie pytały o opinie innych wierzących. Było to posunięcie aroganckie i sekciarskie, niegodne struktur chcących funkcjonować jako una sancta catholica et apostolica ecclesia. Z perspektywy ekumenicznej była to decyzja, która nigdy nie powinna zostać podjęta.
Co zatem stanowiło siłę napędową tego ruchu? Jedyny wniosek, który mi się nasuwa to to, że kościół ugiął się pod presją środowisk żądających zmian .
Element biblijny jest tylko odrobinę bardziej skomplikowany. Z jakiegoś powodu luteranie (zwłaszcza ci zrzeszeni w ELCA) obawiają się bycia określanymi, jako "fundamentaliści”, [ czyli odczytujący biblie tradycyjnie według uznawanej od wieków metody interpretacyjnej, którą tez posługiwali się Reformatorzy Kościoła ] , chociaż zarówno oskarżyciele jak i oskarżani nie wiedzą, czym tak naprawdę jest fundamentalizm. Tak, więc, gdy cytowano Pismo Święte przeciwko ordynacji kobiet, cytujący (w tym ja) łatwo się wycofywali. Byłoby jednak błędem sądzić, że tę biblijną kwestię można byłoby rozwiązać jedynie poprzez odwołanie się do tego lub innego tekstu. Wymagana jest tu raczej dogłębna analiza biblijna; która odsłoniłaby, co leży u podstaw różnych tekstów, które są w tym przypadku przywoływane.
Chociaż ograniczona przestrzeń nie pozwala mi na pełen przegląd w tym momencie, chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to miłosny język Biblii opisujący relację między Chrystusem i Kościołem, Panem i Izraelem. Jeśli nie jest to tylko zwykła metafora, ale raczej wyraz jakiejś fundamentalnej rzeczywistości o Chrystusie i jego Kościele, tak, że Kościół jest zawsze rodzaju żeńskiego w przeciwieństwie do swojego Oblubieńca, Chrystusa, a jeśli Święty Urząd posiada chrystologiczny fundament, można stwierdzić, że w Świętej Liturgii, Chrystus, przez swojego sługę, prowadzi dialog ze swoją narzeczoną - wtedy biblijna logika kryjąca się za nakazami Pawła w odniesieniu do kobiet, staje się przejrzystsza.
Po drugie, wielką pomocą w rozumieniu biblijnego uzasadnienia wykluczenia kobiet z urzędu Służby okazały się prace Williama Weinricha, profesora Concordia Theological Seminary (Fort Wayne) oraz Johna Kleiniga, profesora Luther Seminary w Australii. Dzięki nim kilka rzeczy stało się dla mnie jasnych. Po pierwsze, biblijne zastrzeżenie urzędu duszpasterskiego dla mężczyzn, raczej niż poddanie się kulturze późnego, śródziemnomorskiego antyku, jest, w rzeczywistości, czymś wyjątkowo biblijnym. Świat otaczający Kościół Nowego Testamentu był pełen kobiet sprawujących role przywódcze w religiach. Nawet w Nowym Testamencie kobiety spełniają role, które mogą zostać uznane za różne formy "przywództwa". (Nasze obecne trudności mogą być zakorzenione w nowoczesnej terminologii "przywództwa", pomijającego różnicowanie i komplementarność poszczególnych ról). Gdyby Kościół Apostolski skłaniał się ku otaczającemu go społeczeństwu, bardziej prawdopodobne jest, że ordynowałby kobiety, a nie wykluczał je z posługi kapłańskiej.
Po drugie, zacząłem o wiele wyraźniej postrzegać cenny wkład w życie Kościoła i rozszerzanie Ewangelii wniesiony przez kobiety niepełniące posługi prezbiteriatu. Artykuł profesora Weinrich’a "Kobiety w historii Kościoła: uczone i święte, ale nie ordynowane duchowne" to siedemnaście stron polemizujących z naszym wspólnym rozumieniem historii Kościoła w stosunku do kobiet. Skutecznie zmienia on nasz sposób postrzegania przywództwa w Kościele w ogóle, a urzędu pastorskiego w szczególności. Być może mężczyźni, którzy pełnili Służbę w sposób nie do końca wierny ponoszą dużą część winy za nasze zniekształcone widzenie Świętej Służby oraz naciski by zrekompensować to poprzez włączenie do niej kobiet. Uważam jednak, że nie można prostować krzywej linii jeszcze bardziej ją wykrzywiając .
Po trzecie, profesorowie ci uświadomili mi, że Biblia stanowi świadectwo Boskiej rzeczywistości, kształtującej się w konkretnym życiu Kościoła i w rzeczywistości pozostaje w sprzeczności ze wszystkimi kulturami świata oraz że tę eklezjalną kulturę może określić mianem kultury Ewangelii. Prawdą jest, że Ewangelia wchodzi w dialektyczne interakcje z każdą z napotykanych kultur, z kórych wszystkie stanowią specyficzną realizację Bożego Prawa, w związku z czym powstaje "pewna" kultura chrześcijańska. Ale te wszystkie "pewne kultury chrześcijańskie" nie stanowią ani Ewangelii, ani Jej kultury. Przeciwnie, są one nowymi wersjami Prawa, które może zostać na dalszym etapie wykorzystane przez Ewangelię. To, co Kościół słusznie zachowuje w swoim życiu wewnętrznym, to nie jedna z tych "kultur chrześcijańskich" ale sama kultura Ewangelii. W ramach tej kultury ordynacja mężczyzn do Świętego Urzędu odgrywa szczególną rolę, komplementarną do wielu innych ról. Zaimportowanie świeckiego modelu egalitaryzmu, często “uzasadniane" przez List do Galatów 3: 28, jedynie zniekształca ten obraz.
Co zatem można zrobić z fait accompli w kwestii w ordynacji kobiet? Należy sobie powiedzieć kilka rzeczy, a pierwsza z nich jest dość prosta: Stop! To pierwsza rzecz, którą należy zrobić, gdy zdamy sobie sprawę, że dzieje się coś złego. Będzie to wymagało, jak zawsze w takim przypadku, stawienia czoła konsekwencjom złych wyborów. Jednak jest to konieczne. W obecnej sytuacji, oznaczałoby to powiedzenie kobietom, które są obecnie przygotowywane w seminariach, że pomyliliśmy się rekrutując je i dając im fałszywą nadzieję. Mogą, oczywiście, kontynuować naukę, jeśli zechcą, a nawet szukać pracy w Kościele, ale nie będą mogły być ordynowane na prezbiterów. (Dla tych ortodoksyjnych i wykwalifikowanych istnieje pewna liczba stanowisk nie-ordynowanych, wykorzystujących ludzi z przygotowaniem teologicznym, w tym nauczanie teologii na uczelniach biblijnych). Choć może być to trudne dla niektórych zainteresowanych, jest to niezbędny pierwszy krok.
Kolejny to znalezienie ludzkiego sposobu na rozwiązanie kwestii tych kobiet, które już zostały ordynowane. I tutaj sprawa staje się o wiele bardziej trudna i skomplikowana. Niektóre z nich, oczywiście, zdecydują się na przejście do innych wyznań, ale nie powinno w żaden sposób stanowić sposobu rozwiązania samego problemu. Możemy również potraktować obecną sytuację, jako pewnego rodzaju sytuację kryzysową. (Jako ilustracja biblijna może tu posłużyć historia Debory z Księgi Sędziów). To prawda: tę "wyjątkową sytuację" stworzył sam Kościół. Ale tak jest chyba w przypadku większości "sytuacji wyjątkowych", którym stawiał oblicza, a mianowicie to, że źródło problemu leży w samym Kościele. Takie sytuacje zawsze wymagają i zezwalają na zastosowanie tymczasowych środków nadzwyczajnych. Można, zatem stwierdzić, że kobiety, które są obecnie ordynowane, będą mogły nadal służyć w miejscu swojego powołania, dopóki nie podejmą się innych zobowiązań lub nie przejdą na emeryturę. Niektóre mogą zechcieć obrać drogę laicyzacji i zająć odpowiednie stanowiska w służbach diakonalnych lub edukacyjnych, kontynuując zatrudnienie i wykorzystując swoje przygotowanie. W każdym razie, kobiety już wyświęcone powinny mieć możliwość kontynuowania swojej posługi.
Jestem zobowiązany do przekazania czegoś w imieniu kobiet, które od samego początku swojej służby wiernie trzymały się "luterańskiego wyznania biblijnej wiary Kościoła powszechnego" (jak ja to nazywam). Wiele z nich, z których część poznałem osobiście i cenię, jako koleżanki i osoby współpracujące ze mną w walce ze zgorszeniem, które zaczyna toczyć ELCA. Po pierwsze, chcę powiedzieć, że mam ogromny szacunek i podziw dla ich pracy. W odróżnieniu od innych zawodów i karier, urząd Świętej Służby wyznacza danej osobie określony styl życia. Poświęcenie sprawie często prowadzi do zachwiania rodzinnych zwyczajów, przy czym większe obciążenia związane z utrzymaniem stabilności spadają na matki, które, szczególnie w życiu małych dzieci, są nie do zastąpienia, nawet przy posiadających jak najlepsze intencje ojcach. W ten sposób wierne kobiety często wykonywały dwie pełnoetatowe prace: pełen etat, w tym znaczeniu oznaczający dostępność dwadzieścia cztery godziny na dobę, jako matka i osoba duchowna. To, że przetrwały, a nawet rozkwitały w takich okolicznościach, można uznać za akt Bożej łaski. Ich wysiłki w takich warunkach mogą tylko wzbudzać podziw i dziękczynienie Bogu za to, że je podtrzymuje.
Chcę również podkreślić, że nie przynosi ujmy osobie, jeśli nie może ona piastować urzędu Służby. Gdyby tak było, to ujmę musiałaby znosić większość członków Ciała Chrystusa. (Czy stosowanie terminu "służba" do niemal każdej działalności w kościele nie oznacza, że umniejszyliśmy wagę powszechnego kapłaństwa? I czy nie przyczyniło się to do niezdolności traktowania ordynacji, jako ograniczonej wyłącznie do mężczyzn w biblijny sposób?) Kiedy sugeruję, że błędem Kościoła jest ordynowanie kobiet do Służby, w żaden sposób nie oceniam ani osób, ani osobowości kobiet, które zostały ordynowane. Nie podważam też ich talentu lub zdolności do służby w pozostałych aspektach przywództwa w Kościele.
Niemniej jednak, jeśli z przyczyn biblijnych i ekumenicznych nie powinniśmy ordynować kobiet do urzędu duszpasterskiego głoszenia i udzielania sakramentów, nie oddajemy żadnej przysługi kobietom już ordynowanym. Gdy święty Paweł w Liście do Rzymian 12 traktuje Kościół, jako Ciało Chrystusa, zajmuje się zarówno kwestiami jedności jak i różnorodności. Różnorodność wśród członków ciała nie stoi w sprzeczności z równością wobec Boga; ani równość wobec Boga nie zwalnia nas z różnorodności. To właśnie różnorodność tworzy jedność Ciała, ponieważ istnieje różnorodność członków funkcjonująca, jako sieć uzupełnień. Gdy Apostoł wzywa nas, byśmy nie mieli o sobie zbyt wysokiego mniemania, ale spoglądali na siebie trzeźwo, ma na myśli właśnie nasze miejsce w Ciele. Oznacza to nie tylko przyjęcie ograniczeń przez nas samych, ale uznanie, że granice takie pochodzą od Boga.
Wolność, którą daje Ewangelia to nie anarchiczna wolność jednostki, w której możemy robić, co nam się podoba, ale raczej wolność od tego abyśmy mogli się dopasować do Bożego zamiaru wobec nas. Wymaga to, oczywiście, gruntownego rozeznania zarówno darów jak i ograniczeń. Jeśli wśród ograniczeń znajduje się ograniczenie w zakresie posługi Słowa i Sakramentów do tych mężczyzn, którzy posiadają niezbędne dary i kwalifikacje, należy pomóc kobietom dostrzec właściwe wykorzystanie tych darów poza kontekstem ordynacji na urząd prezbitera, jako element tego rozeznania. Powiedzieć kobietom prawdziwie zainteresowanym teologią i darami, by realizowały to pragnienie: "Szukaj ordynacji", jest zwykłym pójściem na łatwiznę. Nie mówiąc już o tym, że postawa taka promuje klerykalizację kościoła, w którym wszyscy teologicznie utalentowani są wciskani w tę samą formę ordynowanych sług Kościoła.
Trzeba by mieć większe poczucie wartości "zawodowca", by uważać, że prowadzenie posługi "niezawodowej" jest poniżające dla tej służby. Najbardziej ograniczonym sposobem myślenia jest to, że przygotowane teologicznie kobiety nie będą miały oczekujących na nie zawodowych możliwości. Administracja parafii, katechizacja, chrześcijańskie doradztwo niemałpujące psychologii i socjologii tego świata, nauczanie na uczelniach, nawet w seminariach to różne możliwości, które od razu przychodzą do głowy, a z których żadna nie wymaga święceń, jedynie głębokiego teologicznego przygotowania. Może okazać się, że otwierając święcenia dla kobiet stępiliśmy, zamiast wyostrzyć, nasze zdolności do rozróżniania obdarowań i ról. Zastanawiam się, jak wielu mężczyzn i kobiet, którzy chcieli "służyć potrzebom ludzi" zostało odwiedzionych od pracy diakonów z powodu święceń duchownych, które wydawały się być jedynym tylko "urzędem" służby w Kościele?
Wiele lat temu C.S. Lewis stwierdził, że jeśli Kościół zacznie ordynować kobiety, bardzo szybko okaże się, że doprowadzi to do powstania zupełnie nowej religii. Teraz, spoglądając na ELCA z perspektywy zaledwie jednego pokolenia, można stwierdzić, że słowa Lewisa mają w sobie coś prorockiego. Być może nadszedł czas, by uczynić krok wstecz, ponownie przeanalizować to, co zrobiliśmy, a jeśli uczciwość wymaga tego by przyznać, że popełniliśmy błąd, wprowadzić niezbędną korektę kursu. Nawet, jeśli miałoby to okazać się bardzo trudne...