Najprzewielebniejsi Księża Biskupi, Szanowni Goście, Koleżanki i Koledzy w Urzędzie, Drodzy Bracia i Siostry!
Jest dziś wśród nas wielu przedstawicieli różnych Kościołów z kraju i zagranicy. Wraz z nimi i my wszyscy, którzy przyznajemy się do naszego wyznania, spoglądamy przy różnych okazjach wstecz w naszą przeszłość i z dumą odwołujemy się do dziedzictwa naszych przodków, którzy stali u zrodu naszych Kościołów, albo też wpisali się w ich dzieje złotymi zgłoskami, wiodąc zwycięski bój wiary, znosząc wiele ucisków i upokorzeń. Swoim przykładem i świadectwem wiary odcisnęli na wielu pozytywne piętno. Poprzez swą postawę i wyznawane zasady, wypływające z poznania Pisma Świętego, w znaczący sposób wyznaczyli tożsamość naszych Kościołów, które cenimy wysoko i za które dziś Bogu dziękujemy.
To jedna strona medalu. Z drugiej strony wiemy (zwłaszcza my żyjący w Republice Czeskiej), jak postrzegany jest Kościół przez nasze społeczeństwo. O powszechnym szacunku możemy tylko śnić. Zamiast respektu spotykamy się raczej z despektem, drwiną i pogardą. Ma to swoje odzwierciedlenie nie tylko w badaniach opinii społecznej, ale zwłaszcza we wstępnych wynikach ostatniego powszechnego spisu ludności, podczas którego połowa respondentów w ogóle nie wypełniła dobrowolnej rubryki o przynależności religijnej, a oficjalnie swoją przynależność do jakiegokolwiek Kościoła zgłosiło zaledwie 15 procent obywateli RC. Gdy
zaś w czasie obecnym po uzgodnieniach z Kościołami nasze państwo jako ostatnie w Europie boryka się z rozwiązaniem kwestii kościelnych restytucji i zwrotu majątku skradzionego Kościołom w dobie komunizmu, od razu w społeczeństwie podnosi się fala złej woli, ba, nienawiści, w której niektórzy atakują Kościół i mówią: „No widzicie, o co im chodzi. O pieniądze! O nic innego, tylko o władzę i pieniądze!”
Taka postawa części społeczeństwa smuci nas wierzących, głęboko dotyka i sprawia nam ból. Zdumieni pytamy sami siebie: „Czym żeśmy sobie na taki brak szacunku zasłużyli?” Nie chcę teraz zajmować się tą kwestią; odpowiedź wymagałaby głębszej analizy i dłuższych dociekań. Domyślam się jednak, iż główna przyczyna tkwi w nas samych, w tym że obok wielu szlachetnych i godnych chwały działań i czynów, Kościół wielekroć w swej historii po prostu zawiódł i zbłądził. Nie bójmy się do tego przyznać.
Kogo należy winić? Kto jest za ten stan odpowiedzialny?
Jestem przekonany, że winę niesie każdy człowiek przyznający się do Kościoła, który wszak nigdy nie żył i nie żyje w zgodzie z Pismem Świętym. Ten błąd, ale zarazem i drogę naprawy, możemy widzieć bardziej konkretnie w świetle przeczytanego na wstępie tekstu z 14. rozdziału Ewangelii Jana, gdzie w 23. wierszu Jezus mówi: „Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy”. Wylosowałem ten wiersz jako hasło
na nowy rok 2012 podczas sylwestrowej godziny biblijnej. Głęboko do mnie przemawia i dlatego chciałbym się do niego pokrótce w pięciu punktach odnieść.
1. Po raz kolejny mi to Słowo uświadamia, że społeczeństwo i wszyscy bliźni (czy to członkowie rodziny, parafii, czy też grono kolegów w pracy lub szkole) – wszyscy czegoś od nas, chrześcijan, oczekują.
2. Także nasz Pan Jezus Chrystus czegoś od nas oczekuje. Wielokrotnie i na wiele sposobów o tym mówił. Na przykład w znanym Kazaniu na Górze, kiedy określił swoich słuchaczy: „Wy jesteście solą ziemi, wy jesteście światłością świata”. To oznaczenie nie jest bynajmniej świadectwem jakiejś lepszej jakości czy wyższości wierzących nad niewierzącymi. Jest ono raczej wskazaniem zadania, naszego posłania i naszej odpowiedzialności. Przecież i chrześcijanie, podobnie jak wszyscy inni
ludzie, nieustannie bojują ze swoimi słabościami, grzechem, egoizmem. W odróżnieniu od innych wiedzą wszak, kto im w tym boju może pomóc, kto może ich wyratować i prowadzić do zwycięstwa. To, oczywiście, sam Jezus Chrystus. Nie wystarczy jednak o Nim wiedzieć, trzeba o Nim wydawać świadectwo. Trzeba spełniać misyjne i ewangelizacyjne posłanie Kościoła. Kiedy tego nie czynimy, jesteśmy niczym sól, która straciła swój smak i do niczego się już nie nadaje. O takiej soli Jezus mówi, że będzie wyrzucona precz i podeptana przez ludzi. Spotka się z odrzuceniem i pogardą.
3. W świetle naszego wersetu uświadomiłem sobie, w jaki sposób konkretnie ma się wyrażać to nasze świadectwo wiary, owo bycie solą i światłością. Nie wystarczy wiedzieć o Bogu, ani o Nim mówić, jak już nadmieniłem. Trzeba mieć Go w sercu, mieć z Nim społeczność. Poprzez pokutę i wiarę w Chrystusa spocząć w Bogu i mieć pewność, że jesteśmy przez Boga kochani, jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi. To niezasłużony dar łaski Bożej, który otrzymuje każdy, kto w Chrystusa uwierzył. Bez tego daru nie jesteśmy prawdziwą solą, ale co najwyżej jej namiastką, która Boga nie interesuje, bo nie działa… Tak jak atrybytem prawdziwej soli jest to, że jest słona, tak atrybutem prawdziwego chrześcijanina jest to, że ma w sobie Chrystusa, że Go przyjął, w Niego uwierzył i ma z
Nim społeczność. Ma fundament, na którym może się opierać nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Jakże to piękne i głębokie, gdy o człowieku pośród jego bolesnych strat, kiedy opuszczają go najbliżsi i spotyka się z niezrozumieniem oraz nieprzychylnością, może sam Boży Syn powiedzieć: „Ojciec mój umiłuje go”; dodając: „… i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy”. Cóż za piękne słowa obietnicy!
4. Do kogo te słowa są skierowane? Były czasy, gdy niektóre Kościoły czy wspólnoty kościelne uzurpowały sobie wyłączność do tych słów obietnicy, w przekonaniu, że tylko one należą do prawego Bożego ludu wybranego. Na dowód swej ekskluzywności, wyłączności i prawości przytaczały różne argumenty i stosowały różne kryteria. Jezus podaje w naszym tekście tylko jedno jedyne kryterium, jedyny warunek dla swej obietnicy dotyczącej społeczności z człowiekiem – jest ona dana każdemu, kto Go miłuje (w. 23a). Wskazuje w ten sposób na podstawę chrześcijaństwa i wiary chrześcijańskiej. Jest nią miłość. Ta, którą Bóg miłuje człowieka i ta, którą człowiek Bogu odpowiada.
5. Miłość do Boga wyraża się nie tylko w słowach pieśni, uwielbienia i modlitwy. Jezus powiada: „Kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie”. Miłość do Boga wyrażamy tedy przede wszystkim poprzez zachowywanie Słowa Bożego i wypełnianie Bożej woli. Pierwotnie miałem zamiar obrać jako tekst dzisiejszego kazania pierwsze trzy prośby Modlitwy Pańskiej. Zawsze mnie fascynowało, jakie treści po kolei Jezus włożył do słów tej modlitwy, i odwrotnie, czego w niej nie znajdziemy. Pierwsza prośba – szacunek i miłość do Boga („Święć się imię Twoje”), druga prośba – szczerość i pokora („Przyjdź Królestwo Twoje”). Ja sam
przez własną siłę, pobożność i zdolności nic nie zmogę dla budowania Bożego Królestwa. Mogę być jedynie narzędziem w Bożym ręku – dlatego trzecia prośba traktująca o zaufaniu i oddaniu się Bogu brzmi: „Bądź wola Twoja”. Tu nie chodzi o moją własną aktywność, o moją służbę, moje wyobrażenia i realizację własnej woli, w której wciąż na nowo przejawiać się będzie mój egoizm jako główne założenie grzechu. Czego mi potrzeba? Wołać codziennie wraz z Janem Chrzcicielem: „On /Jezus/ musi wzrastać, za zaś stawać się mniejszym”.
W miłości do Trójjedynego Boga i bliźnich, w zachowywaniu Bożego Słowa i spełnianiu woli Bożej postrzegam swój program i widzę swoją drogę za Chrystusem, którą chcę kroczyć, i na którą Was wszystkich zapraszam. Ta droga bywa wąska i niełatwa. Spotykamy się na niej z poniżeniem i wieloma przeciwnościami, jak w totalitaryzmie, tak w demokracji. Jest to jednak droga, której przyświeca wspaniała obietnica. Możemy mieć pewność, że ostateczne zwycięstwo należy do ludu Bożego, do tych, którzy miłują Jezusa Chrystusa i którym On dziś przypomina: „Kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy”. Amen.