Przełom października i listopada to dla mnie - konwertyty z katolicyzmu na luteranizm - czas dość szczególny. Z jednej strony wypada Pamiątka Reformacji, utrzymana często w tryumfalistycznym tonie, z zapałem obchodzona przez protestancką mniejszość, która ma okazję podkreślić swą wyznaniową odrębność. Z drugiej strony mamy dzień Wszystkich Świętych, który siłą rzeczy jest przeżywany pod przemożnym kulturowym wpływem Kościoła Rzymskiego. Jednego dnia śpiewam na nabożeństwie „Warownym grodem”, a drugiego jestem na cmentarzu wypełnionym tłumami, gdzie niektórzy będą próbowali uzyskać odpust zupełny lub skorzystają z okazji i zapłacą za mszę w intencji zmarłych w pobliskim kościele. Reformacja jakby oddziałała, ale jednocześnie nie oddziałała. Fascynujący obrazek.
W tych okolicznościach zdarza mi się rozmyślać nad swoimi własnymi wyborami i zastanawiać się czy mógłbym kiedyś przebyć drogę powrotną z Wittenbergi do Rzymu. „Czy byłbym w stanie odnaleźć się na nowo w papieskim Kościele?” „Co byłoby dla mnie największym zgrzytem?” Takie pytania nie są zawieszone w próżni abstrakcyjnych rozważań. Większość mojej rodziny i duża część znajomych to katolicy. Nie sposób więc żyć w izolacji od tego, co w katolickim światku piszczy, czy okazjonalnego uczestnictwa w mszy.
I to właśnie świadomość tego, jakie praktyki i poglądy można znaleźć po przekroczeniu Tybru, koniec końców skutecznie mnie zniechęca, aby opuścić obóz Reformacji. Ze wszystkich zaś problemów na pierwszy plan wysuwa się dla mnie kult świętych.
Często spotykam się z argumentem, że zwracanie się do świętych w naturalny sposób wynika ze słów apostolskiego wyznania wiary. Wierzymy przecież w „świętych obcowanie”1, a zatem w każdej chwili możemy się zwrócić do kogoś w niebie, a on nas usłyszy. Takie pojmowanie tego artykułu wiary stanowi jednak przeinaczenie jego oryginalnego sensu. Joseph Ratzinger, komentując tekst wyznania wiary, podkreśla, że kluczowy jest tutaj aspekt sakramentalny: „Przede wszystkim mamy wyrażenie o świętych obcowaniu, co wprawdzie nie należy do starożytnego tekstu symbolu, pochodzącego z Rzymu, oddaje jednak wiarę pierwotnego Kościoła. Następnie wymienia się „grzechów odpuszczenie”. Obydwie wypowiedzi należy rozumieć jako skonkretyzowanie słów o Duchu Świętym, przedstawienie sposobu, w jaki ten Duch działa w historii. Tak „świętych obcowanie”, jak i „grzechów odpuszczenie” mają też bezpośrednie sakramentalne znaczenie, którego dziś sobie prawie nie uświadamiamy. Mówiąc o obcowaniu świętych, wskazuje się mianowicie na wspólnotę eucharystyczną, która dzięki Ciału Chrystusowemu łączy wszystkie Kościoły rozproszone po kuli ziemskiej w jeden Kościół. Wyraz sanctorum (świętych) odnosi się więc pierwotnie nie do osób, ale do darów świętych, do tego, co święte, co Bóg dał Kościołowi w święceniu przezeń Eucharystii jako właściwą więź jedności”2. Wraz z rozwojem chrześcijaństwa zaczęto dostrzegać, że więź jedności dana w Duchu Świętym przekracza granice śmierci i na tym gruncie można mówić o społeczności między nami a zbawionymi w niebie. Takie wyjaśnienie jest chrystocentryczne - istotą obcowania świętych jest unia z Chrystusem dana nam w sakramentach. Gdy my jesteśmy zjednoczeni z Chrystusem, to wszyscy inni zjednoczeni z Nim stają się naszymi siostrami i braćmi. Natomiast próba mówienia o obcowaniu świętych z pominięciem Chrystusa stanowi odejście od perspektywy wczesnego Kościoła.
Niestety, w Rzymskim Kościele krążą takie modlitwy do świętych, które rolę Chrystusa całkowicie bagatelizują. Za skrajny przykład niech posłuży jedna z pieśni udostępnionych na stronie internetowej parafii pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego:
1. Jeżeli szukasz cudów Antoniego
Spojrzyj na cały okrąg świata tego
Poznasz jak słynie w każdej krainie
I ciebie Jego ratunek nie minie
Ref. O Święty Antoni, o Święty Antoni
Niech nas przed Bogiem
Twoja prośba broni
Twoja prośba broni
Święty Antoni jest ukazany jako ten, który nas ratuje i swoją przyczynną modlitwą broni przed Bogiem (sic!). Szczęśliwie nigdy nie miałem okazji usłyszeć tej pieśni na żywo, a o jej istnieniu dowiedziałem się stosunkowo niedawno od znajomego. Jest to wyjątkowo przykry wykwit pobożności, w której większe zaufanie pokładane jest w świętym aniżeli w Bogu. Trudno nie zgodzić się z Lutrem, który w takiej postawie widział złamanie pierwszego przykazania. „Ci wszyscy nie oddają swego serca i nie ufają prawdziwemu Bogu, nie od Niego spodziewają się wszelkich dobrych darów i nie szukają ich też w Nim, lecz gdzie indziej”3.
Można by jednak powiedzieć, że powyższy przykład jest czymś bardzo niszowym, a sama pieśń jest wykonywana rzadko. To zapewne prawda, jednak próbka ta ilustruje jakiego typu duchowość jest tolerowana w papieskim Kościele. Podobne problemy tyczą się również znacznie bardziej popularnych modlitw.
Obok „Zdrowaś Mario” prawdopodobnie najczęstszą modlitwą skierowaną do Matki Bożej jest „Pod Twoją obronę” (Sub tuum praesidium). Krótszą wersję tej modlitwy datuje się na trzeci lub czwarty wiek po Chrystusie. Była ona praktykowana (a w każdym razie dopuszczalna) wśród chrześcijan w epoce późnego antyku, a obecnie można na nią natrafić zarówno wśród katolików jak i prawosławnych. Jest jednak istotna różnica pomiędzy wschodnią a zachodnią wersją modlitwy. Ok. XI wieku w łacińskim Kościele uzupełniono modlitwę o następujące dodatki:
Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra (O Pani nasza, Pośredniczko nasza, Orędowniczko nasza)
tuo Filio nos reconcilia (z Synem swoim nas pojednaj)
tuo Filio nos recommenda (Synowi swojemu nas polecaj)
tuo Filio nos representa (swojemu Synowi nas oddawaj)
Następuje tu całkowite odejście od chrystocentrycznie pojmowanej społeczności świętych. To już nie przez jedność z Chrystusem chrześcijanin trwa w jedności ze świętymi w niebie, ale potrzebuje pomocy świętych (zwłaszcza Marii) aby przybliżyć się do Chrystusa. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że dochodzi tu do deifikacji Bogurodzicy (w wymiarze soteriologicznym). Pismo Święte nazywa Jezusa Chrystusa Panem [Dz 1,21], Pośrednikiem [1 Tym 2,5] i Orędownikiem [1 J 2,1]. To przez Jezusa uzyskaliśmy pojednanie z Bogiem [Rz 5,11]. Średniowieczne łacińskie chrześcijaństwo przyznało Marii analogiczne tytuły i umieściło ją jako kogoś stojącego między wierzącym a Chrystusem, całkowicie wbrew nauce apostolskiej.
W późniejszych czasach rozwój kultu maryjnego poszedł jeszcze dalej, czego wymowne świadectwo dał Ludwik de Montfort w swoim „Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” z początków XVIII wieku. Maria została tam przedstawiona jako pośredniczka wszystkich łask, a autor bez ogródek pisze, że „nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy konieczne jest dla wszystkich ludzi, chcących osiągnąć żywot wieczny”4. De Montfort odnosi również do Marii wypowiedzi Mądrości z 8 rozdziału Księgi Przysłów. Takie wykorzystanie tekstu biblijnego stoi w sprzeczności z wyraźnymi świadectwami patrystycznymi, które w roli Mądrości dopatrywały się Chrystusa lub Ducha Świętego5.
Kult świętych nie ogranicza się zatem do proszenia o modlitwę wstawienniczą, wbrew temu, co czasami sugerują katoliccy apologeci, ale często idzie o wiele dalej i wypacza stosunek do samego Chrystusa - nie jest On już Bogiem łaskawym, ale Bogiem odległym, do którego dostęp muszą nam udostępniać święci w niebie. Oczywiście, można powiedzieć, że nie wszyscy katolicy mają takie podejście. Niektórzy wierzą na sposób ewangeliczny i koncentrują się na więzi z Chrystusem. Niedawno uczestniczyłem w spotkaniu krakowskiej wspólnoty charyzmatycznej „Głos na pustyni”, która zrzesza głównie wiernych z Kościoła Rzymskokatolickiego. Przy wszystkich zastrzeżeniach, które można mieć do duchowości charyzmatycznej, jednego nie można było odmówić zgromadzonym - nabożeństwo było ściśle chrystocentryczne. Nie zmienia to jednak faktu, że Kościół Rzymski przyzwala obok tego na pielęgnowanie pobożności zwyczajnie szkodliwej. Średniowieczna wersja „Pod Twoją obronę” nigdy nie doczekała się sprostowania. Dzieła Ludwika de Montforta są po dziś dzień rozpowszechniane w katolickich kręgach. I o ile jakiś katolik nie izoluje się w bardzo specyficznej kościelnej bańce, to prędzej czy później zostanie z tym skonfrontowany.
Wreszcie, jakkolwiek najstarszy manuskrypt „Pod Twoją obronę”6 jest dość wczesnym świadectwem praktyki modlitewnej, to znamy świadectwa wcześniejsze, które zupełnie milczą na temat modlitwy do świętych, a koncentrują się na Chrystusie. Ireneusz z Lyonu (ok. 140-202), porównując posługę Kościoła ze znakami czynionymi przez gnostyków, podkreśla, że prawdziwe cuda dokonują się tylko przez wezwanie imienia Jezusa Chrystusa. „Dlatego też ci, którzy naprawdę są Jego uczniami, otrzymawszy od Niego łaskę, czynią w Jego imię tak wiele dobra dla innych ludzi w zależności od tego, jaki kto otrzymał od Niego dar. (...) Nie sposób wypowiedzieć tego, jak niezliczone są łaski, które Kościół, rozprzestrzeniwszy się na cały świat, przyjął od Boga i rozdziela je w imię Jezusa Chrystusa, ukrzyżowanego pod Poncjuszem Piłatem, dzień po dniu niosąc pomoc poganom nie po to, by kogoś zwodzić ani by uzyskać od nich pieniądze. Bowiem tak, jak darmo od Boga otrzymał, tak też za darmo służy. A nie czyni tego przez wzywanie aniołów ani przez zaklęcia, czy też przez jakieś inne dziwaczne bezeceństwa, ale w sposób czysty, szczery i otwarty, kierując swe modlitwy do Pana, który wszystko stworzył i wzywając imienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dla utwierdzenia w cnotach i dla ludzkiego pożytku, a nie po to, by kogoś zwodzić”7. Wzywanie aniołów jest tu przeciwstawione wzywaniu imienia Jezusa i tylko ten ostatni sposób modlitwy zostaje określony jako czysty i szczery. W starożytności zwłaszcza kult archanioła Michała przeniknął do świadomości pogan, a imię Michała bywało używane na amuletach i w zaklęciach8. Pierwsi chrześcijanie odcięli się od tej praktyki (por. Kol 2,18), a liturgia Kościoła była chrystocentryczna. Nie znam żadnych przesłanek, które pozwalałyby przypuszczać, że w czasach Ireneusza porządek niedzielnej liturgii uwzględniał proszenie świętych o wstawiennictwo. Mając z tyłu głowy świadomość, do jakich nadużyć doprowadziła z czasem ta innowacja, zdecydowanie wolę uczestniczyć w nabożeństwie chrześcijańskim, gdzie jedynym adresatem modlitw jest Bóg. To jest bezpieczna praktyka, która nie poprowadzi na manowce.
1Łacińskie słowa „Credo in (...) sanctorum communionem” zręczniej można przetłumaczyć jako „Wierzę w (...) społeczność świętych”. W takiej wersji tekst wyznania wiary zmawiają polscy luteranie.
2Joseph Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, tłum. Zofia Włodkowa
3Marcin Luter, Duży Katechizm, w: Księgi Wyznaniowe Kościoła Luterańskiego, Bielsko-Biała 2018, str. 63
4Ludwik de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, tłum. Helena Brownsfordowa, 1927, wyd. II opublikowane przez Kapłański Ruch Maryjny w Polsce, Częstochowa, 1983
5„Pan stworzył mnie początkiem dróg swoich” [Prz 8,22 (LXX)] - Podczas synodu w Rzymie (263 r.) zdanie to Dionizy Rzymski odniósł do Logosu. Podobnie synod w Antiochii (344 r.) oraz synod w Ancyrze (358 r.) Ireneusz z Lyonu w 10 rozdziale Wykładu nauki apostolskiej identyfikuje Logos z Synem, a Mądrość z Duchem Świętym.
6Papirus Rylandsa 470
7Ireneusz z Lyonu, Adversus Haereses II 32,4-5, tłum. J. Brylowski, Pelplin 2018, str. 192-3
8T. Holland, Dominion, wyd. Basic Books 2019, str. 162